Życie jest podróżą… rozmowa z podróżnikiem Aleksandrem Dobą
- Utworzono: czwartek, 04, grudzień 2014 12:23
- Odsłony: 4222
To było niesamowite spotkanie. 29.12.2014r. w Miejskiej Bibliotece Publicznej odbyło się spotkanie z Aleksandrem Dobą – podróżnikiem, odkrywcą, który na początku tego roku jako pierwszy człowiek na świecie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki między najodlegleszymi jego krańcami. Za swoje osiągnięcia został nominowany do nagrody „National Geographic” Adventurer of the Year, czyli Podróżnika Roku 2015, zachęcamy do głosowania www.tnij.org/olodoba (codziennie można oddać jeden głos). Pan Aleksander to niezwykle ciepły człowiek, chętnie opowiedział nam o swoich przygodach, zachęcał do realizacji marzeń. Zachęcamy do lektury (i głosowania)
Katarzyna Nikołajuk: Jak długo pływa Pan w kajaku?
Aleksander Doba: Mam 68 lat i połowę życia spędziłem w kajaku. Gdy miałem 34 lata po raz pierwszy wpadłem w kajaki. Dosłownie wpadłem podczas mojego pierwszego spływu rzeką Drawą. Zaliczyłem pierwszą wywrotkę i trwa to do dziś.
KN: Traktuje Pan swoją pasję jako rodzaj sportu?
AD: Ja nie uprawiam sportu. Czuję się turystą, uprawiam turystykę. Pływanie rekreacyjne, po akwenie tam i z powrotem nie jest dla mnie. Jako turysta wybieram nowe miejsca, nowe trasy.
KN: Kto zaraził Pana pasją do podróżowania?
AD: Zwalam winę na rodziców [śmiech]. To oni rozbudzili we mnie chęć poznania świata. Najpierw zwiedzaliśmy najbliższą okolicę, potem te podróże zataczały coraz szersze kręgi. Chęć do poznawania nowego została mi do dziś.
KN: Przekazuje pan te pasję kolejnemu pokoleniu?
AD: Oczywiście. Mam dwóch synów, przy czym starszy ma dwie córki. Ostatnio, we wrześniu tego roku byliśmy na rodzinnym spływie na 5 kajaków. Ja płynąłem ze starszą wnuczką, która miała 5,5 roku a syn płynął z młodszą córką, 2,5- letnią. Ola, bo z nią płynąłem miała za zadanie robić zdjęcia. Obcowanie z przyrodą to dla dzieci największa frajda.
KN: Przepłynął Pan Ocean Atlantycki. Jak długo trwały przygotowania do wyprawy?
AD: Atlantyk przepłynięto 5 razy – 2 Niemców, 1 Brytyjczyk i 1 Polak dwa razy. Cała trójka startowała z wysp i lądowała na wyspach. Ja jestem pierwszym, który przepłynął z kontynentu na kontynent. Do wyprawy przygotowywałem się długo i starannie. Opracowywałem trasę tak, by nie płynąć w okresie huraganów na Atlantyku. Jestem aktywny turystycznie w różnych dziedzinach, więc specjalnie na siłownię nie chodziłem. Często za to uczestniczyłem w spływach, biegałem, jeździłem rowerem i to traktowałem jako przygotowanie.
KN: Jak długo trwały Pana wyprawy na podbój oceanu?
AD: Miałem dwie wyprawy – jedna 99 dób czyli 3 miesiące i druga 167 dób – prawie pół roku.
KN: Pół roku sam w kajaku…
AD: Wyprawy z założenia miały być samotne, samodzielne, bez pomocy z zewnątrz- i takie pozostały do końca. Byłem nastawiony, że będę długo sam. Nie jestem jednak typem samotnika, więc sam byłem ciekaw jak się zachowam, czy dam radę. Wyprawy te były formą sprawdzenia siebie. Przetrwanie ułatwiał mi telefon satelitarny. Ze względu na koszty ograniczyłem się głównie do smsów.
KN: Miał Pan moment załamania w stylu „Nie dam rady, wracam”? Jak to jest zmierzyć się sam na sam z potęgą przyrody?
AD: Na smutki mam taki swój patent. Ludziom zresztą o tym mówię, że mam taką wielką antenę czynną 24 h/dobę i wielki akumulator na dobrą energię. Każdy człowiek może mi ten akumulator doładować. Wystarczy, że ktoś miło o mnie pomyśli, dobra energia jest do mnie wysyłana i ładuje akumulator. Mam też mały akumulator na energię ujemną. Gdy np. w sztormie gnębiło mnie coś, energia ujemna rosła a pozytywna malała. Jednak ani razu energia negatywna nie przewyższyła dodatniej. Staram się bez względu na sytuację nie tracić optymizmu. Nawet, gdy w piątym z kolei sztormie w trójkącie bermudzkim ster mi się urwał. Nie rozwiązałem tajemnicy trójkąta, choć rozglądałem się czy gdzieś w wodzie nie ma dołu lub jakaś syrena nie siedzi mi w kajaku [śmiech]. Na Bermudach spędziłem 40 dób, ale wynikało to z uwarunkowań atmosferycznych, nie traktuję tego jako efekt działania nadprzyrodzonej siły. Starałem się przeciwstawić żywiołowi wiatru i nie dawałem rady, po prostu: ja do przodu, a wiatr mnie spycha i ster się uszkodził.
KN: Jak Pan sobie poradził?
AD: Wysłałem wtedy wiadomość sms do 5. najważniejszych osób - do żony, dwóch synów, Andrzeja Armińskiego, który jest właścicielem i twórcą kajaka i do mojego dobrego ducha z USA – Piotra Chmielińskiego. Była to wiadomość: „Ster urwany, konieczna naprawa na lądzie, potrzebny jest spawacz, elektrody kwasoodporne i spawarka. Życie i zdrowie niezagrożone”. Dostałem wiadomość: „Olek, płyń na Bermudy – najbliższy ląd”.
KN: Dziwne uczucie po tylu miesiącach zejść na stały ląd?
AD: Ja nie wszedłem, ja wpełzłem [śmiech]. Po czterech miesiącach w kajaku beton się pode mną chwiał, wyglądałem jak mocno pijany. Powitały mnie dwie panie z urzędu emigracyjnego; zdążyłem zażartować: „broni nie mam, narkotyków nie mam, alkohol wypiłem i trochę mną rzuca”, po czym zachwiałem się. Panie mnie podtrzymały - to naprawdę dziwne uczucie po miesiącach kołysania - stać na lądzie. Poza tym miałem ciężką noc, bo walczyłem z wiatrem; by dopłynąć dopiero o świcie. Po zakończeniu wyprawy kołysało mną przez tydzień.
KN: Ma Pan w planach kolejną podróż?
AD: Tak, teraz przymierzam się do wyprawy ambitniejszej, bardziej na północ. Mam wybrany termin i miejsce startu – 14 maja 2016r. z Nowego Jorku, czyli z kontynentu Ameryki Północnej, z zamiarem dopłynięcia do Europy, a gdybym nie dał rady, to ew. do Afryki. Ale zanim wyruszę, muszę zmniejszyć opór mojej żony [śmiech].
KN: Rodzina niechętnie wypuszcza Pana z domu?
AD: Najmłodszy i najstarszy członek rodziny, czyli ja, jesteśmy nastawieni entuzjastycznie. Gdy miałem przykre przygody takie jak napady bandyckie na Amazonce, to młodszy syn zawsze powtarza, bym się nie przejmował, że Indiana Jones też miał różne przygody. Z kolei żonie zawsze obiecuję, że wrócę.
KN: Liczy się Pan z ryzykiem?
AD: Niektórzy mówią, że za bardzo ryzykuję. Ja staram się dobrze przygotować, nie uważam siebie za ryzykanta, nie zakładam przy tym, czy coś się uda czy nie, bo wg. prawa Murphy'ego – jak się ma nie udać to się nie uda.
KN: Która z pańskich podróży była najtrudniejsza?
AD: Największe problemy miałem podczas wyprawy kajakiem za koło podbiegunowe północne z Polic na Narwiku. To była wyprawa na 101 dni. Podczas tej wyprawy walczyłem o życie. Dosłownie miałem przerwę w życiorysie, byłem w głębokiej hipotermii, jednak jakimś cudem żyję. Mam życie darowane po raz drugi, to cud, że sam z tego wyszedłem. Ale było minęło, jestem optymistycznie nastawiony, życie trzeba cenić, to jest coś najcenniejszego. Jestem świadomy ryzyka, ale mimo, że staram się dobrze przygotować, to natura często sprawia niespodzianki.
KN: Jest Pan znanym podróżnikiem, często spotyka się Pan z ludźmi, by opowiadać o swoich przygodach?
AD: Ja często mówię tak – namieszałem wiosłami na Atlantyku, a teraz muszę się z tego tłumaczyć ().Chętnie spotykam się z ludźmi a wtedy leję im tę wodę oceaniczną [śmiech].
KN: A czy namieszał Pan wiosłami u nas, w regionie Puszczy Białowieskiej?
AD: Byłem dość dawno na spływie rodzinnym z Białowieży rzeką Narewką do Narwi. Wtedy budowany był zbiornik Siemianówka i płynęliśmy do Wisły. Bardzo mi się tu podoba. Jak byliśmy nad brzegiem Narewki to odkryliśmy ślady żubrów, żartowaliśmy, że zaraz któryś przyjdzie i nas pogoni, ale ostatecznie na żadnego żubra się nie natknęliśmy.
KN: Jest Pan szczęściarzem, ponieważ udało się Panu zrealizować marzenia. Marzenia o podróżach, odkrywaniu nowych światów. Jakich wskazówek mógłby Pan udzielić wszystkim stojącym u progu realizacji swoich marzeń?
AD: Wszystkim radzę aby nie obawiali się marzyć. Marzenia są przecież nieograniczone. Nic też nie kosztują. Starajmy się jednak niektóre marzenia zamieniać w plany. Plany realizujmy. Po dobrym wykonaniu takiego „prostego” programu będziemy mieli satysfakcję i …. chęć do przekuwania kolejnego marzenia w …. itd. Życzę frajdy w realizacji marzeń. :-)
KN: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Katarzyna Nikołajuk